Pasja nie na pokaz

Kładąc się spać wczoraj wieczorem nie sądziłem nawet, że ten poniedziałek będzie tak leniwy. Do pracy wstałem jak zwykle o 6.00 rano, ale tylko po to, żeby wyłączyć budzik. Ten kto wymyślił urlop na żądanie zawsze będzie ciepło lokowany w moich myślach. W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny, a w moim wypadku to był już n-ty tydzień, kiedy pracowałem w weekend. Jednak tym razem sprawy zabrnęły …„O jeden most za daleko”. Obudziłem się zupełnie wypalony z trudem sięgając po telefon. Pierwsza myśl po otarciu oczu szybko nabrała mocy urzędowej – dzisiejszy dzień ogłaszam dniem wolnym od pracy. Całe szczęście, że mój przełożony ma do mnie, co najmniej, odrobinę zaufania – dzięki Adrian.

Decyzja nie dość, że zapadła to doczekała się nawet szybko oficjalnego potwierdzenia. Tego dnia, postanowiłem pozamykać sprawy na które od dawna nie mogę znaleźć czasu… oddać jakieś zepsute graty na gwarancje, iść na spacer, wypić kawę na mieście, odwiedzić znajomego pasjonata fotografii, posiedzieć bez celu na ławce w parku, odprowadzić/odebrać synka do/z przedszkola. Ten plan brzmiał w mojej głowie na tyle dobrze, że zaakceptowałem go bez aneksów. Znowu spokojnie przyłożyłem głowę do poduszki i drzemałem chwil parę, tylko po to by moja żona mogła wyprowadzić mnie z letargu jednym „Wstawaj mam sesje o… trzeba…”. Wszystko co dobre szybko się kończy.

W kontekście tego bloga, wyrażenie znajomy pasjonat fotografii jest punktem zapalnym mojej historii. Jeszcze większego sensu nabiera ono, kiedy wspomniana znajomość została zawarta na dniach Fujifilm X-H1.  Mamy: pasja + fotografia + fujifilm, a tyle wystarczy, żeby wysmażyć dobry wpis na bloga.

Beneficjent bloga

Największym atutem prowadzenia mojej działalności (akwizytorsko-literacko-edukacyjno-rozrywkowej) jest możliwość poznawania ciekawych ludzi. Postać, którą za moment wam przedstawię, bez najmniejszych wątpliwości do takich właśnie się zalicza.

Mowa o Panu Andrzeju Breitmeierze o którym, nawiasem mówiąc, już kiedyś wam wspominałem. I nie chodzi wcale o to, że mam demencję i się powtarzam, ale o to, że jestem pod niegasnącym wrażeniem jego osoby. Pan Andrzej ma 50 lat fotograficznego doświadczenia, wiczną iskrę w oku, a na dodatek jest uosobieniem serdeczności, gościnności i kultury.

Wymyśla i tworzy akcesoria do swoich X-ów sam, czym zaimponował mi już na samym początku. Takich ludzi po prostu lubię, samowystarczalnych, pomysłowych i zaradnych. Ma własną gamę oprawionych skórą gripów z aluminium (X-Pro2, X-E1), miedziany thumb grip własnej produkcji, a o tym, że do Fuji stworzył baterię na bazie power banka 3000 mAh i zużytej baterii Fuji nawet nie wspominam. Jak się zaraz okazało prezentacja akcesoriów stanowiła dopiero początek niespodzianek,  na które przyszła pora zaraz po (dosłownie) orzeźwiającym esspresso.

Apogeum mojego zachwytu miało miejsce kiedy Pan Andrzej zaprowadził mnie do pokoju, żeby pokazać mi kolekcję swoich aparatów i obiektywów. To co poraża to kondycja szkieł, które pomimo kilkudziesięcioletniej historii pod względem mechanicznym nie straciły nic ze swojego pierwotnego blasku. Finezyjna praca pierścieni. Dziś nie produkuje się już w taki sposób, co więcej w tym przypadku to nie tani slogan. Obiektywy i korpusy z tej kolekcji oparły się planowanemu zużyciu, pewnie dlatego, że nikt nie projektował ich w taki sposób. Ich stan, ilość, czystość, ułożenie – olśniewająca kolekcja, która sprawiła, że poczułem się mały, bardzo mały, a z każdą chwilą stawałem się coraz mniejszy. Ten skromny człowiek o serdecznym spojrzeniu nie pozwolił mi, ani na chwilę poczuć się źle w swoim towarzystwie. Choć myślę, że wiedza na temat fotografii jaką przez lata zgromadził mogłaby wpędzić mnie w nie lada zakłopotanie.

Nawet kiedy wymądrzałem się na temat 20 listnej przysłony w Tair 11A nie wyprowadzał mnie na prostą, co dowodzi klasy tego człowieka. Takich obiektywów Meyer-optik z 20 listkami przysłony mogłem zobaczyć w jego gablocie co najmniej kilka.

Bardzo ciesze się, że mogłem dziś odwiedzić Pana Andrzeja i przy okazji poznać także jego uroczą małżonkę, która patrzyła na niego emanując wielkimi pokładami uczucia w spojrzeniu. To był wspaniały dzień. Ciesze się, że dzięki Fujifilm miałem także okazję pokazać Panu Andrzejowi GFX 50 S, każdy kontakt ze średnim formatem jest dla fanatyka fotografii dużym przeżyciem.

Możecie zastanawiać się dlaczego powstał ten wpis. Odpowiedź jest bardzo prosta, mamy wśród nas wielu wspaniałych fotografów, pasjonatów, entuzjastów, którzy na optyce i aparatach zjedli zęby. To często bardzo skromni niepozorni, serdeczni ludzie jego pokroju.

Jestem bardzo szczęśliwy, że Pan Andrzej należy do naszej grupy użytkowników X-ów. Tym bardziej, że w jego wypadku wybór systemu był bardzo świadomy.  Fuji to  system, który przyciąga fantastycznych ludzi co niewątpliwie stanowi wartość dodaną. Ten wpis to swego rodzaju hołd i podziękowanie jakie chciałbym skierować do wszystkich doświadczonych pasjonatów z naszego grona. Do skromnych ludzi, którzy chętnie dzielą się swoim doświadczeniem i wiedzą z młodszym pokoleniem. Ten wpis to też moja refleksja nad samym sobą, dzisiejszy dzień był dla mnie lekcją pokory, moja nauka to proces, który szybko się nie skończy.

Żyjemy w czasach, kiedy niedokończone pierdnięcie jest dobrym tematem dla kolejnego wpisu czy filmu, podczas, gdy gruntowna wiedza wymaga czasu i rodzi się po cichu… całymi latami. Ludzie pokroju Pana Andrzeja nie gromadzą niczego na pokaz – to efekt uboczny głębokiej, szczerej pasji… której, sobie i wam serdecznie życzę…

 

Jeśli podoba Ci się to co robię i chcesz mnie wpierać, zapraszam Cie do grona patronów.

3 komentarze

Dołącz do dyskusji i opowiedzieć nam swoją opinię.

Adrian
22 maja 2018 o 14:04

Mam dużo więcej niż tylko trochę zaufania.
Bardzo fajny artykuł Paweł – warto było.
Dużo zdrowia dla Pana Andrzeja.

Kamil
5 października 2018 o 00:30

BArdzo dobry artykuł. Dziękuje, że Ci się chciało 🙂

pbwi2p
5 października 2018 o 11:45
– Odpowiedz na: Kamil

Chęci to ostatnia rzecz, której mi zabraknie… gorzej niestety jest z czasem.