Jest nam lżej…
Pamiętam kiedy w 2014 roku czekałem na swoją pierwszą pełną klatkę – wybór padł wtedy (dość odważnie) na Nikona D750. Odważnie, ponieważ D750-ka była świeżym produktem, kupowałem ją w czasie kiedy nawet zachodnie redakcje otrzymywały ją dopiero do testów. Biorąc pod uwagę choroby wieku dziecięcego i cenę można wysnuć wniosek, że byłem mocno zdeterminowany (albo, że zgłupiałem). Należałem już wtedy do grupy świadomym użytkowników, stawiałem pierwsze kroki w świecie fotografii „zarobkowej”. Wiedziałem, że w moim życiu rozpoczyna się jakiś nowy etap, ale na pewno nie wiedziałem jak się skończy. Tak czy siak oczekiwania były dość wygórowane.
Zakup sprzętu to dodatkowy bodziec, trochę jak doping w sporcie. Znowu chce się wstawać o świcie, zabierać aparat wszędzie ze sobą, żeby finalnie przeliczać pixele na wycinkach 1:1 i dostrzec tą upragnioną różnicę. Stan uniesienie utrzymywał się u mnie prze kilkanaście miesięcy, co kroć widziałem (albo chciałem widzieć) zalety matrycy pełnoklatkowej nad tym co znałem z APS-C. Teraz mogłem do woli napawać się plastyką obrazu, której od dawna tak pragnąłem.
Płytka głębia ostrości przyćmiła mi cały świat, a dokładniej świat powyżej 1.4 przestał dla mnie istnieć. Stałem się władcą papierowej głębi ostrości. Jedno ostre oko to nie był mankament, to był walor artystyczny 🙂
Kolejne lata mijały, a ja coraz więcej myślałem na temat fotografii. W tym czasie sporo czytałem… „Alchemia Portetu” – Lutosławskiego, to „O Fotografii” Susan Sontag, to „Historia Piękna” Umberto Eco. Był to powiew świeżości w stosunku do dzieł Bryana Petersona „… bez tajemnic”. Mentalnie zacząłem dojrzewać, zmienił się także mocno mój gust fotograficzny i poczucie estetyki. Wstyd się przyznać, ale kiedyś emocje wywoływały u mnie złociste zdjęcia w zbożu… jednak szybko dotarłem do poczucia przesytu. Duża ilość zdjęć, którą karmiłem oczy każdego dnia uświadomiła mi „globalny efekt kalki”.
Punkt zwrotny
Zacząłem zastanawiać się wreszcie po co sam robię zdjęcia, czym dla mnie jest fotografia. Co właściwie (jeśli w ogóle) chcę za jaj pomocą wyrazić, tej odpowiedzi szukam nadal… to bardziej proces niż stan określony. Wtedy dotarło do mnie, że plastyka to tylko narzędzie, że chcę, aby moje zdjęcia były czymś więcej niż ładnym rozmyciem drugiego planu. Zbiegło się to w czasie z zakupem Fuji X-E1, był to mój pierwszy kontakt z tą marką. Coraz rzadziej sięgałem po Nikona, brałem go na zlecenia, których było w tamtym czasie jak na lekarstwo (Sigma Art 50 + D750 = 1,75 KG skutecznie mnie odstraszały). Na myśl o spacerze z tą kolubryną (i synkiem) przechodziły mnie dreszcze. Pierwsze wesele po którym nie mogłem rozprostować dłoni też dało mi do myślenia (istnieje szansa, że gniotłem rękojeść z przejęcia :P).
Na wakacje Nikon pojechał z nami raz, to był właśnie ten ostatni. Albo wypad z rodziną, albo wypad z lustrzanką, połączenie obydwu działa dość destruktywnie. Każdy dzień wypoczynku sprowadzał się do myślenia o aparacie, a to żeby ktoś nie ukradł, albo żeby aparat nie spadł, albo jak go zapakować żeby woda też się zmieściła.Na kolejny wypad do Gdańska wziąłem już tylko X-E1 z 18 – 55, filtr ND 8 i polar. Przywiozłem z tej wyprawy bardzo udane zdjęcia, jestem z nich nadal zadowolony (a minęły już prawie dwa lata). W mojej głowie zabrzmiało znane mi powiedzenie… „Najlepszy aparat to ten który masz przy sobie”.
To nie aparat czyni ze mnie fotografa
Robiłem lepsze zdjęcia bo czułem się wolny, nie byłem uwiązany do dużej kolubryny, nikt też nie oczekiwał ode mnie świetnych zdjęć (nikt nie traktował X-E1 do końca poważnie). Dzięki temu ludzie po drugiej stronie czuli się bardziej wyluzowani, wychodzili naturalniej na zdjęciach. Miałem mały lekki aparacik, którego możliwości były jednak olbrzymie (w środku siedziała matryca APS-C). Może to przekora, może chęć udowodnienia, że taki maluch też potrafi, a może zwyczajnie poczucie swobody i pewnej beztroski sprawiły, że te zdjęcia miały w sobie coś wyjątkowego.
Nie chodzi o to, że Nikon jest zły, wręcz przeciwnie… jest fantastyczny, ma świetną matrycę, szybki AF i generalnie jest wielki i ciężki i profesjonalny i… Tak…!!! duży i profesjonalny bo przecież małe nie może być profesjonalne… noż ku…rde. Sam zbyt wielki nie jestem, a miejscami uważam się za całkiem dobrego fachowca 🙂
Sekret tkwi w tym, aby znaleźć sprzęt dla siebie, w moim przypadku tym sprzętem był X-E1, a teraz jest nim X-T2… dla kogoś innego to będzie D4s. Każdy ma prawo do własnych decyzji i upodobań.
Urodziny 32-gie
Przeżywałem właśnie przedwczesny (i tu Was rozczaruje)… kryzys wieku średniego. Postanowiłem coś zaradzić i wybrałem się do sklepu po Fuji X-T20, skąd przywiozłem Fuji X-T2… logiczne. Odżyłem… zacząłem na nowo robić zdjęcia, zacząłem się tym cieszyć. Co więcej, ten aparat dość szybko zaczął na siebie zarabiać (wraz z moją żoną mieliśmy już firmę w której pierwsze skrzypce grał Nikon D750). Szybko okazało się, że zabawa z ColorCheckerem trwoni cenny czas, a kiedy statystyka wykazała, że 80% zdjęć pochodzi z X-T2 nie było się nad czym zastanawiać. Na miejsce D750 kupiliśmy drugie X-T2, kilka brakujących szkieł. Od tego momentu jest nam lżej, a efekty ? Hmmm… w naszym przypadku są lepsze, jest mniej technikaliów więcej fotografii.
Moment kiedy wyrosłem z papierowej głębi ostrości dał oddech mojemu kręgosłupowi, przy zachowaniu fantastycznej jakości obrazu. Dziś razem z Ewą realizujemy zlecenia przy użyciu Fuji z uśmiechem na ustach i bez żadnych kompleksów. W naszej pracy pełna klatka nie jest nam zwyczajnie potrzebna. Poza tym są cechy obrazowania charakterystyczne dla Fuji i my je zwyczajnie lubimy.
Tu nie chodzi o Fuji
Czytając ten wpis można odnieść wrażenie, że to Fuji zmieniło nasze życie… ale nie w tym rzecz. Przypadek sprawił, że wybraliśmy Fuji, a nie np. Sony (ale to już temat na inny artykuł). Tu nie chodzi o konkretną markę, tu chodzi raczej o same bezlusterkowce. Od momentu kiedy „AF zdanża”, ISO na poziomie 6400 jest używalne, a w wizjerze nie ma przestojów posiadanie lustrzanki straciło dla mnie sens. Dlatego uśmiecham się pod nosem kiedy czytam, że ktoś szuka lustrzanki APS-C, bo chce robić piękne zdjęcia. Jednak każdy musi przejść pewną drogę i niektóre rzeczy odczuć na własnej skórze.
Zyskałem natomiast:
- małe gabaryty sprzętu,
- mniejszą wagę sprzętu,
- lepszą kontrolę nad ekspozycją dzięki cyfrowemu wizjerowi,
- większą anonimowość w trakcie pracy,
- uśmiech i przyjemność z pracy,
- fantastyczne kolory (zwłaszcza w aspekcie tonacji skóry),
A nie straciłem absolutnie niczego, poza kilkoma milimetrami… głębi ostrości.